2024 Obóz Integracyjny Rzędkowice
- Szczegóły
- Kategoria: Uncategorised
- Opublikowano: czwartek, 24, październik 2024 19:34
- Super User
Klubowy Obóz Integracyjny Rzędkowice 2024
Długo się zbierałam do opisania naszego integracyjnego wypadu w skały, ale pewna konwersacja podczas ostatniego dnia otwartego dała do zrozumienia, że temat trzeba wyczerpać i być może uchylić rąbka klubowej tajemnicy. Chyba szybkie strzały w odpowiedzi na zadane pytania są najbardziej wiarygodne, więc kiedy usłyszałam „Jakie są korzyści z przystąpienia do klubu?” bez wahania odpowiedziałam, że klubowe wyjazdy integracyjne. Zatem jeszcze mocniej poczuwam się do obowiązku opisania naszej przygody w Rzędkowicach. Dla wszystkich wymagających krytyków: z góry przepraszam, albowiem jestem wspinaczkowym żółtodziobem, więc nie będzie to opis pełen numerków dróg, technicznych aspektów, a tylko lekki monolog od strony bardziej emocjonalnej. Zapraszam!
Wklepując w nawigację Rzędkowice z niedowierzaniem spojrzałam na przewidywany czas podróży. Nieco ponad cztery godziny to przecież czas na krótką pogawędkę, może ucięcie sobie parominutowej drzemki i kilka przerw co by nie zwiększać ryzyka choroby zatorowo-zakrzepowej. W piątkowe popołudnie w dodatku. Topografia naszego kraju nie jest mi obca, bo mieszkając jako góralka w Olsztynie zdarza mi się często przemierzać nasz kraj wtem i z powrotem. I choć Jurę znałam, to nie z tej strony.
W piątkowy wieczór można było powiedzieć, że ekipa jest mniej więcej w komplecie. Ostatnie samochody dojechały kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi, a naszym oczom ukazał się gigantyczny, z lekka zaróżowiony księżyc właściwy chyba ciepłym, lipcowym nocom. Na strudzonych podróżnych (bo trzeba dodać, że piątek dla wielu z nas był jeszcze czasem pracy, a jak to zwykle w piątki bywa, im wcześniej człowiek planuje uciec od obowiązków tym bardziej potrafią się spotęgować) czekało ognisko, (podobno) smaczne kiełbaski a dla roślinożerców chlebek z musztardą i keczupem. Kiedy dzieci poszły spać do repertuaru dodaliśmy jeszcze kilka mocniejszych akcentów, w tym domowej roboty, no i oczywiście wspierając i szerząc olsztyńską kulturę nie mogło zabraknąć Kormoranów (śliwka w piwie jest the best).
Sobota i niedziela był to czas bardzo intensywny, pełen emocji, tych pozytywnych wybuchów radości, dumy z drobnych sukcesów, ale i odkrywania swoich słabości. W końcu nie zawsze wszystko się udaje (szczególnie na wyślizganych chwytach z wapienia). Ale, ale, po kolei. Sobota rano – zbiórka i już pierwsze zaskoczenie! Zostaliśmy obdarowani uroczymi gadżetami od naszego utalentowanego Bodzia (bez spoilerów, żeby zostawić tę nutkę tajemnicy). Niektórzy jeszcze lekko zaspani złapali maślane bułeczki, doświadczeni wspinacze, jak na porządnych opiekunów przystało, zebrali liny i cały niezbędny szpej wsadzili do kilku samochodów. Nasz osobliwy konwój ruszył i po kilku minutach zaparkowaliśmy na skraju całkiem urokliwego lasu. Potem jeszcze kilkanaście minut pielgrzymki (już słychać było wesołe i niecenzuralne okrzyki) i naszym oczom ukazała się Apteka (Podlesice). Znaleźliśmy niezajętą przez innych wspinaczy ścianę i rozbiliśmy u podnóża białego kamieniska obóz na kolejne kilka godzin. Co się później działo? Otóż co każdemu w duszy grało. Dzieciaki biegały po lesie, mniej doświadczeni rozpoczęli szkolenie pod czujnym okiem Darka, nasi roznegliżowani Panowie próbowali swoich sił na siódemeczkach, Młody szukał skarbów (chyba?) w licznych jamkach i jaskiniach, a nawet mieliśmy okazję podziwiać krótki pokaz kankana.
Nasza dopołudniowo-popołudniowa przygoda kiedyś musiała się skończyć, ale tylko po to, żeby zrobić miejsce na kolejne podboje. Po obiadku na który niektórzy musieli czekać naprawdę długo, udaliśmy się na nieco bardziej kameralny wypad – trochę bliżej zapoznać się z Zegarową i załapać na nieprzeciętny zachód słońca, szczególnie urokliwy dla takich romantyków jak ja. Zegarowa jest skałą odpowiednią chyba dla każdego – zdobyć ją można nawet bez specjalnego sprzętu od zdaje się wschodniej strony, natomiast pozostałe ściany obkute ringami dały nam naprawdę sporo frajdy.
Wieczorem zmęczenie chyba większości z nas dało się we znaki i w nieco szczuplejszym gronie spotkaliśmy się na rozmowach przy blasku ogniska. To już pożegnanie z samymi Rzędkowicami, lecz drogi Czytelniku, nie martw się, jeszcze czeka nas deser w postaci niedzielnej wspinaczki. Wspinaczki na Knura (Łutowiec). Czy można lepiej ochrzcić skałę? No chyba tak, bo w sierpniu mieliśmy okazję wspinać się w pobliżu Dupy Słonia, ale to i tak jedna z tych bardziej udanych nazw. Knur jako dopięcie wyjazdu był z tych trudniejszych do zdobycia. W dodatku czas nas gonił, bo przecież trzeba było wrócić o przyzwoitej godzinie do Olsztyna. Tak więc ostatnie chwile naszej wspólnej wspinaczki to próby zdobycia świńskiego kamieniska.
I tak przeszliśmy dosyć skrótowo przez kilka atrakcji jakie nas spotkały na integracyjnym wypadzie. Istnieje jeszcze nieskromny zbiór specyficznych wydarzeń, o których niektórzy tylko słyszeli, inni chyba jednak mieli okazję przeżyć (kąpiele nago w Zalewie? o to pytajcie Czarka). Jak mawia klasyk, co się wydarzyło w Rzędkowicach, zostaje w Rzędkowicach.
Dzięki za wyjazd i możliwość opisania go (oczywiście w moim żółwim tempie)! Zdjęcia wykonał Kazio, a ostatnie Nieznajoma spod Knura J
Do zobaczenia na wspólnym wspinie!
Laura Jabłońska