Kurs Tradowy Pauroniki i Sylwii 2023
Przygodę z kursem skałkowym rozpoczęłam już dwa lata temu, gdy zdecydowałam się zapisać na pierwszy etap nauki wspinaczki w skałach po drogach obitych. Po dwóch sezonach wyjazdów w Sokoły i na Jurę stwierdziłam, że trzeba w końcu zakończyć ten etap edukacji kursem tradowym. Decyzja została podjęta wraz z Sylwią w trakcie trwania naszego styczniowego kursu turystyki zimowej. Od początku podobał nam się sposób prowadzenia szkoleń w Kilimanjaro więc z tą właśnie szkołą postanowiłyśmy działać dalej. Pozostało nam jedynie zapisać się na kurs, zabukować miejsce na Taborze, gdzie wstępnie miały odbywać się zbiórki i czekać kolejne 5 miesięcy na nową przygodę. Czas zleciał niesamowicie szybko i zanim się obejrzałyśmy, już jechałyśmy pociągiem w kierunku Gór Sokolich. Szkolenie odbywało się w dniach 1-4 czerwca, więc ze względów logistycznych na miejscu musiałyśmy pojawić się dzień wcześniej. Dojazd komunikacją na miejsce był w zasadzie bardzo łatwy. W pociąg do Wrocławia wsiadłyśmy około 6-tej rano, stamtąd zaś po 13-tej w dalszą drogę ruszyłyśmy Kolejami Dolnośląskimi w kierunku Janowic Wielkich. Na miejscu po uzupełnieniu zapasów zaczęłyśmy marsz, kończący się na Taborze około godziny 17-tej. Na miejscu dowiedziałyśmy się również, że naszym instruktorem prowadzącym kurs będzie Tomasz Kliś. Nie będę tu ukrywać, ze ową informację odebrałyśmy z wielkim entuzjazmem. Po ulokowaniu się w domku i odpoczynku po podróży z podekscytowaniem czekałyśmy na nadejście jutra.
Ze Sławkiem i Danielem zapoznałyśmy się dnia następnego. Obaj oddzielnie odbywali pierwsze etapy kursów w innych rejonach, po czym etap drugi przyjechali kontynuować właśnie w Sokołach. Wspólnie powitaliśmy także naszego już wcześniej wspomnianego instruktora Tomasza, który odbył z nami wstępną rozmowę dotyczącą czekających nas wyzwań, po czym rozdzielił pomiędzy nas szpej i liny.
Ja i Sylwia miałyśmy działać wspólnie jako jeden zespół, chłopaki tworzyli zespół drugi. Po spakowaniu wszystkiego do plecaków nadszedł czas na rozpoczęcie szkolenia w terenie. Droga z Taboru pod skały (w tym wypadku najbliższa lokalizacja to Grupa Sukiennic) jest w miarę krótka, lecz co za tym idzie – dosyć stroma. W trakcie pokonywania kolejnych metrów i próbach utrzymania tempa narzuconego nam przez Tomka całą naszą czwórkę naszła nagła myśl – to zapewne pierwszy test i chęć rozeznania się w naszej kondycji i umiejętnościach! Okazało się, że nasz instruktor ma po prostu zabójczą kondycję, co pozwalało mu niemal biec pod górkę, niemal zostawiając naszą zadyszaną grupkę w tyle :) Do celu udało nam się dotrzeć po 15 minutach intensywnego marszu. Po złapaniu oddechu zaczęliśmy zapoznawać się ze sprzętem. Tomasz kolejno wyjaśniał nam zastosowanie kostek, friendów, heksów, taśm oraz kopulowadełka (przesłodki wariant prawilnej nazwy). Po części teoretycznej nadszedł czas na praktykę – nasze dwa zespoły miały za zadanie przetestować sprzęt w różnych rysach i pęknięciach skalnych. Po wykonaniu pierwszego zadania nadeszła pora na poważniejsze ćwiczenia – zostaliśmy sprowadzeni na sam dół Sukiennic, gdzie stanęliśmy przed dwiema znajdującymi się naprzeciwko siebie drogami – Kantem Sukiennic o wycenie IV+ i Do Grzyba – tradową IV wchodzącą w skład Chatki. Naszym zadaniem miało być osadzanie szpeju w odpowiednich naszym zdaniem miejscach podczas pokonywania drogi na wędkę. Był to świetny i dobrze przemyślany trening, gdyż dawał nie tylko możliwość wypróbowywania sprzętu pod kątem jego prawidłowego osadzania, ale także sprawdzenia czy odpowiednio trzyma się w skale. I wszystko to bez strachu przed odpadnięciem w tych początkowych godzinach kursu. Zakończyliśmy trening sukcesem i z uśmiechami na twarzach, więc Tomek postanowił zmienić lokalizację – wybraliśmy się na Zipserową. Tam czekała nas już pierwsza wspinaczka – zdobycie Kominka do Szczerby – tradowej drogi o III wycenie. Przed wstawieniem się w drogę przypomnieliśmy sobie jeszcze parę operacji linowych, takich jak zjazdy, czy asekuracja partnera z góry. Chłopaki wraz z pomocą Tomka wspinali się pierwsi, a ja i Sylwia ćwiczyłyśmy owe operacje na prowizorycznym stanowisku umocowanym na pniu drzewa (z dyskretną pomocą youtuba). Następnie przyszła nasza kolej na wspinanie tradowe, podczas gdy męska część kursowej załogi poszła dla zabicia czasu na drogi sportowe. Drogę prowadziłam ja z zadaniem asekuracji Sylwii z góry. Przez całą drogę i proces osadzania szpeju jak również podczas asekuracji towarzyszył nam Tomek, pilnując by cały proces przebiegał prawidłowo. Wszyscy byliśmy niezwykle usatysfakcjonowani tym dniem i gotowi na kolejne wyzwania. Pożegnaliśmy się z Tomkiem, który na nocleg wybrał rejony Szwajcarki i zadowoleni wróciliśmy na Tabor.
Drugiego dnia umówiliśmy się z instruktorem już na Sukiennicach, co dało nam możliwość dotarcia na miejsce bez kompromitowania się trudnością zaczerpnięcia powietrza w czasie drogi. Plan zakładał rozpoczęcie pełnej przygody z tradem, w związku z czym na nasze przybycie cierpliwie czekał Kant Sukiennic, który testowaliśmy dnia poprzedniego na wędce oraz Brzózka – trad wyceniony na III+. Zadaniem moim i Sylwii było kolejno poprowadzić drogę, przewiązać się na górze i zjechać w dół, zbierając po drodze cały szpej. Na ziemi zaś następowała zamiana. Sławek i Daniel skupili się na Kancie Sukiennic, gdzie towarzyszył im Tomek (jeden prowadził drogę, po czym wciągał partnera na górę i następnie obaj wykonywali zjazdy).
Naszą tradową III+ pierwsza poprowadziła Sylwia, do której dołączył instruktor po uprzednim obserwowaniu wyczynów chłopaków. Po wzorowo wykonanym zadaniu nadeszła i moja kolej. Droga sama w sobie jest przepiękna i bardzo przyjemna, choć oczywiście bywały chwilowe zawahania i niepokoje. Wraz z Tomkiem, free-solującym u mego boku tak jak dnia poprzedniego, udało się bezpiecznie dotrzeć do góry. W międzyczasie chłopaki wykonali swoją robotę i czekali na zamianę dróg. Po dotarciu na dół udostępniłyśmy im skałę, a same ruszyłyśmy ku Kantowi. Drogę poprowadziła Sylwia, która później asekurowała mnie już z góry. Zadanie zakończyłyśmy wykonaniem operacji zjazdu. Wszyscy odpoczęliśmy chwilę, po czym działaliśmy dalej. Tomek zaprowadził nas na Krzywą Turnię, gdzie przywitaliśmy się z tamtejszym klasykiem – Rysami Żubra. Drużyna A (ja i Sylwia) zamiennie prowadziłyśmy wariant III, zaś Drużyna B (Sławek i Daniel) zrobili wariant Dupy Żubra IV.
Po pokonaniu wszystkich wyciągów nadszedł czas na krótki odpoczynek przy stanowisku do zjazdu, podczas którego Tomek pokazywał nam z oddali pociąg, znikający po chwili w tunelu (ja do tej pory nie wiem, czy patrzyłam w dobrym kierunku, pociągu nie zobaczyłam :( Po zjazdach już w komplecie pod skałą chórem zgodnie uznaliśmy dzień za udany i razem ruszyliśmy w kierunku Szwajcarki na szarlotkę i naturalny izotonik. Na miejscu wymieniliśmy się uwagami dotyczącymi naszych działań oraz różnymi ciekawymi historiami. Po pożegnaniu się z Tomkiem Sylwia wraz z Danielem i Sławkiem poszli zwiedzić rejon Krzywej Skały, ja zaś udałam się leniwie w stronę Taboru. Niedługo później spotkaliśmy się wspólnie na miejscu.
Trzeci dzień kursu był bez wątpienia najbardziej wymagającym i intensywnym. Tomek przyszedł do nas na Tabor w celu rozdzielenia pomiędzy zespoły lin połówkowych – tego dnia mieliśmy bowiem w planach ćwiczyć prowadzenie lin dwutorowo. Razem poszliśmy w tereny Krzyżnej Skały, zwiedzany przez nas (poza mną) dnia poprzedniego. Naszym pierwszym zadaniem było poprowadzenie Ściany Południowej (trad. III). Z Sylwią zrobiłyśmy dwa wyciągi, naprzemiennie je prowadząc i tworząc w trakcie stanowisko. Trasę zakończyłyśmy odbijając w drogę Kursowych Wariantów IV. Chłopaki od początku działali na tej właśnie drodze, budując później stanowisko niedaleko nas. Na górze wymieniliśmy parę słów ze schodzącymi się w tym miejscu turystami (stanowisko znajdowało się przy punkcie widokowym). Następnie cała nasza czwórka wykonała zjazdy, likwidując w międzyczasie swoje pozakładane stanowiska.
Po odpoczynku ruszyliśmy grupą na Sokolec, gdzie znajdowało się parę interesujących nas tras. Ja i Sylwia wstawiałyśmy się w Kursową Drogę IV, zaś Sławek i Daniel zabrali się za prowadzenie Carycy IV+. Po moim udanym, choć dosyć strachliwym prowadzeniu drogi Tomek zasugerował na rozluźnienie wstawić się w sportową Walkę z Drzewem V-, ulokowaną obok naszej drogi. Muszę wyrazić tu dużą wdzięczność właśnie za tego typu niejednokrotne gesty motywacyjne ze strony naszego instruktora, gdyż zawsze sukcesywnie podbudowywały wiarę we własne umiejętności, pozwalając działać dalej pomimo początkowej psychicznej blokady. W międzyczasie chłopaki zakończyli przygodę z Carycą, tak więc nastąpiło wymienienie się drogami.
W późniejszym czasie podążając za sugestią instruktora i czystą chęcią oswojenia się z nieco trudniejszymi drogami zaczęliśmy wędkować znajdujące się na Sokolcu Juliet V i Romeo V+. Po kilkugodzinnej nauce i zabawie ruszyliśmy w kierunku Bukowych Skał. Tam ponownie nastąpiło rozdzielenie się – wraz z Sylwią miałyśmy uporać się z tradową Lewą Ścianką IV, chłopaki ruszyli ku drogom sportowym, między innymi ciekawej Tylko Głowa Mnie Blokuje V+, którą wspominam dosyć miło z zeszłorocznego pobytu w Sokołach. Nasz trad prowadziła Sylwia, asekurując mnie potem z góry. W tamtym momencie wraz z Tomkiem, który pojawił się przy naszym stanowisku, zgodnie stwierdziliśmy, że na dzień dzisiejszy wszyscy osiągnęliśmy swój limit - byliśmy całkowicie wyczerpani po całodniowym wspinaniu i związanymi z tym emocjami. Spakowaliśmy sprzęt i powoli skierowaliśmy się na Tabor, kończąc tym samym trzeci dzień kursu.
Ostatniego dnia kolejny raz przywitało nas słońce. Pogoda sprzyjała nam przez wszystkie te dni, czwarty także nie był wyjątkiem. Dzięki temu pomimo zmęczenia nasze nastroje nadal były skierowane w pozytywnym kierunku. Z Taboru tradycyjnie ruszyliśmy na Sukiennice, by spotkać się z Tomkiem. Następnie skierowaliśmy się ku Krzywej Turni. Zadaniem moim i Sylwii było poprowadzenie czwórkowej drogi o nazwie Kroczek IV, dzieląc ją na dwa wyciągi. Chłopaki zaczęli wstawiać się w drugi wyciąg Rysy Gorayskiego V+.
Pierwszą część Kroczka, którą miałam za zadanie prowadzić, można uznać za dosyć osobliwą. Fakt, że nad trawersowym przewieszeniem znajduje się pomocniczy ring, wcale nie ułatwiał przejścia tego momentu osobie mojego wzrostu. W końcu jednak metodą samozaparcia i, jak to określił Tomasz, desperacji, jakoś się udało. Sylwię asekurowałam stojąc na około 20-centymetrowej półeczce, co samo w sobie było ciekawym przeżyciem. Dyskomfort i strach wynagradzały jednak zapierające dech w piersi widoki. Sylwia również miała swój trudny moment w trakcie prowadzenia drugiego wyciągu, którym był krótki lecz bardzo eksponowany trawers przy samym końcu drogi. Mimo stresu na szczęście udało się dotrzeć do stanowiska, skąd szybko wciągnęła mnie na szczyt. Chłopaki, którzy uporali się ze swoją drogą przed nami, czekali już na dole odpoczywając. Wkrótce dołączyła do nich nasza trójka (instruktor Tomasz nie opuszczał nas ani na chwilę) i wspólnie skierowaliśmy się ku następnej ciekawej formacji skalnej – Lamie. Należy ona do grupy Sokolików, zaś najłatwiejszym sposobem dotarcia do niej jest odbicie w lewo na przedostatnim zapętleniu drogi przed Sokolikiem. Skała widoczna jest już po kilku metrach. Podobno nie należy do popularnych, jest jednak bardzo atrakcyjna nie tylko ze względu na odizolowane miejsce, w którym jest usytuowana, ale również przecudny tunel, przez który można dostać się do górnych stanowisk. Po zapoznaniu się z miejscem Sylwia i ja wstawiłyśmy się w czwórkową Kominkowatą Rysę, a Daniel wraz ze Sławkiem wylosowali Filarek Lamy V. Pomimo prostoty drogi psychika niekiedy dawała się we znaki podczas prowadzenia, a to właśnie było moim zadaniem. W takich sytuacjach najważniejszym czynnikiem jest zachowanie spokoju i słuchanie rad asekurującego partnera (gdybym posłuchała się rad Sylwii, miałabym bardzo wygodną pozycje w trakcie osadzania niektórych friendów, zamiast praktycznie wisieć z jedną nogą w powietrzu). W końcu udało się dotrzeć na górę i zbudować stanowisko bez odpadnięć i większych zadrapań na rękach. Niedługo potem dołączyła do mnie Sylwia i kolejno zjechałyśmy ze stworzonego stanowiska, mając nadzieję, że wytrzyma (wytrzymało). Daniel I Sławek także wzorowo odhaczyli swoją drogę. Tomek widząc zmęczenie naszej grupy postanowił dać nam wytchnąć i chwilowo założył nam prowizoryczną Zieloną Szkółkę – użyczywszy kostek magnezji jako kredy dał nam wykład o sposobach zakładania stanowisk, malując przykłady wspomnianą magnezją na kamieniu.
Po tej błogiej chwili wytchnienia pozostało przed nami jeszcze parę zadań – wróciliśmy na górę skały przez tunel/jaskinię, by kolejno przećwiczyć zjazdy z dwóch wyciągów. Następnie przenieśliśmy się w okolice Szwajcarki, gdzie została przedstawiona nam teoria oraz praktyka autoratownictwa. Chodziło przede wszystkim o nabycie wiedzy i umiejętności wciągania i opuszczania partnera w zależności od zaistniałej sytuacji.
Tym akcentem nasza tradowa przygoda dobiegła końca. Wraz z Tomkiem ostatni raz usiedliśmy przy stolikach obok Szwajcarki, jedząc obiad i dyskutując o nabytych umiejętnościach a także snując dalsze plany na przyszłość. Daniel i Sławek tego samego dnia mieli w zamiarze wrócić do domu, Tomek także kierował się w stronę Wrocławia, gdzie chciał odpocząć przed czekającym go na dniach kolejnym kursem. Pożegnaliśmy się zatem z naszym instruktorem robiąc ostatnie pamiątkowe zdjęcie, podziękowaliśmy za wspaniale poprowadzony kurs, wyraziliśmy także chęci na dalsze szkolenia i spotkania w skałach. Następnie ostatni raz ruszyliśmy czwórką w stronę Taboru. Na miejscu uścisnęłyśmy pożegnalną dłoń chłopakom po czym patrzyłyśmy, jak ich samochody powoli oddalają się po czym znikają w głębi lasu. Następnego dnia wczesnym rankiem i my ostatni raz spojrzałyśmy na Tabor i ruszyłyśmy na pociąg do Olsztyna.
Podsumowując tę relację chciałabym jeszcze raz skierować najszczersze podziękowania w stronę Tomasza Klisia za niezwykle profesjonalne poprowadzenie kursu, w czasie którego doświadczyliśmy nie tylko nabycia nowych umiejętności, ale także wyrozumiałości i cierpliwości, które niejednokrotnie pomagały nam w czasie trudnych i stresujących momentów. Lepiej trafić nie mogliśmy :) Mamy nadzieję, ze nie narobiliśmy obciachu przed wytwórnią Kili. Mimo że nadaj nie wiemy, co to znaczy hajduk :)
Podziękowania kieruję także w stronę Sylwii, Sławka i Daniela, którzy pomogli odtworzyć poszczególne wydarzenia oraz nazwy dróg i miejsc zwiedzanych w trakcie trwania szkolenia, jak również udostępnienia przecudnych zdjęć z tej jakże niezapomnianej przygody.
Do zobaczenia w skałach!
Weronika Zniesienko