3 x Grossglockner, czyli do trzech razy sztuka


1x czyli długi majowy weekend 2011r

Na długi majowy weekend 2011r.  postanowiliśmy wybrać się w Wysokie Taury. Cel główny – wejście na Grossglockner (Wielki Dzwonnik) 3798m.n.p.m.  Jedziemy we trzech – Michał Jurkowski , Tomek Taranowicz i autor poniższych wypocin Darek Gierszewski. Wyjazd z Olsztyna po południu, rano meldujemy się na parkingu przy Kaiser Franz Josefs Hohe. Mamy szczęście, bo dopiero dzień  wcześniej otworzyli Grossglockner Hochalpenstrasse.

Po śniadanku i przejściu  przez tunel wyruszamy do schroniska Oberwalder Hutte .

 

Tunel

Po kilku godzinach mordęgi w zapadającym się śniegu z ciężkimi plecakami docieramy do celu. Mamy namiot ale w schronisku jest czynny Winteraum –wyznaczony pokój z pryczami do spania i kuchnią (darmowy), więc skwapliwie z niego korzystamy.

Schron

Schron w środku


Rano startujemy na Johannisberg 3460m – łatwą górkę na rozruszanie. Podchodzimy ścianą wschodnią lodowo-śnieżną ok.45º. Mgła jest taka, że na szczyt wchodzimy wcześniej, niż go widzimy - z pomocą GPS  i wracamy do schroniska.



Pod szczytem Johannisberg


Ćwiczenia w poziomie


Następnego dnia rano okazało się, że mamy wszyscy popalone twarze – przez mgłę zapomnieliśmy o kremach ochronnych ale słońce o nas nie zapomniało. Robimy sobie ćwiczenia wyciągania ze szczeliny, a po południu schodzimy do samochodu i zjeżdżamy nad jezioro zaporowe. Śpimy w namiocie na parkingu.

 

Nasze miejsce biwakowe


Następnego dnia na ciężko podchodzimy do schroniska Salmhutte 2644 w dolinie Leitertal. Bardzo ładna trasa ale trochę niebezpieczna, bo w żlebach jeszcze sporo twardego śniegu, a nikomu nie chce się zakładać co chwila raków.
Znowu śpimy w pięknym Winterraumie – jest nawet oświetlenie elektryczne z paneli słonecznych.

 

My i schron


Wcześnie rano startujemy z zamiarem wejścia na Grossglockner i powrotu tego samego dnia. Niestety, im wyżej tym gorsza pogoda - mgła i wiatr. Bez GPS prawdopodobnie nie trafilibyśmy na krótką ferratę wyprowadzającą na grań.



Na ferracie


Potem przejście po lodowcu w kopnym śniegu, czasami po pas i jesteśmy w schronie Adlersruhe 3450m. Mały posiłek i brniemy dalej w głębokim śniegu. Spotykamy pierwszych ludzi w górach. Oczywiście są to Polacy – właśnie schodzą z Glocknera. Na przełęczy w grani Małego Glocknera wieje już ok. 50km/h ale napieramy dalej już z asekuracją. Na szczycie Kleinglockner poddajemy się. W pionie zostało tylko 30 m podejścia ale jest jeszcze zejście na przełęcz między Glocknerami, a wieje coraz mocniej i robi się późno. Szkoda ale zawracamy.

 

Zejście z przełęczy pod Glocknerem


W schronie Salmhutte jesteśmy o 20. Rano schodzimy inną drogą – też piękną - do samochodu i wracamy do domciu - tym razem się nie udało.

Imponująca zapora przy parkingu



2x czyli długi majowy weekend 2012r

Teraz zamiast Michała Jurkowskiego, który odmroził paluchy na marcowych skiturach, jedzie z nami Konrad Dubojski (Olsztyn/Warszawa ). Cel trochę ambitniejszy – Grossglockner granią Studl (III+/IV-).
Wyruszamy z Olsztyna o północy. Aby uniknąć opłat za Hochalpenstrasse jedziemy przez Niemcy do Kals, ale za to płacimy 10 euro za tunel, który nie był zaznaczony na mapie. Po południu jesteśmy w Kals i pomalutku podchodzimy do schronu Studl. O dziwo schronisko jest czynne ( sezon skiturowy). Obsługa schroniska nie uwierzyła na słowo, że wszyscy jesteśmy w  Alpenverein, więc tylko ja dostałem zniżkę 50% na nocleg (10euro).
Następnego dnia z powodu nie najlepszej prognozy pogody i „na wszelki wypadek” szybko i sprawnie wchodzimy na szczyt normalną drogą . Zero widoczności i słaby wiaterek.



Pod Grossglocknerem



Tomek na MałymDzwonniku

 

„Szczytowanie”


Kolejny poranek mocno się rozciągnął. Na grań wyruszmy dopiero o 8:30. Zdecydowanie za późno. Już na samym starcie (początek grani) tracimy dużo czasu, bo wpakowałem się w nietrudny wprawdzie ale bardzo kruchy i stromy teren. Nie było z czego zakładać przelotów i stanowiska. Mea culpa, a godzina w plecy. Potem już jest trochę lepiej, ale i tak nasza prędkość zbliżona jest do pełzającego poniżej lodowca.



Którędy z powrotem na grań?

Miejsce pod „platformą śniadaniową” Fruhstuckplatz osiągamy ok. 15. Nie jest to zdecydowanie pora na śniadanie (chyba że wyznajemy zasadę –wstałem rano, obejrzałem Teleexpres i.t.d.), więc wycofujemy się. Jak na nas, to wyjątkowo sprawnie.

Wycof zjazdem


Prognozy pogody na następne dni są mało zachęcające, nie chce się nam próbować drugi raz. Po dyskusjach padło na powrót do domu przez Sokoliki. Schodzimy do parkingu, nocleg w namiocie i wio do Polski. Wieczorem jesteśmy na taborze Pod Krzywą. A tu kolejny zaskok. Kompletnie pusto!!!

Tabor w Sokołach


Po domku kręcą się tylko jakieś dwie dziewczyny i „niedorobiony” wspinacz z Warszawki. Aby pokazać swoją moc na przywitanie chciał zgnieść Tomkowi rękę. Myśleliśmy że robi przynajmniej VI.10, ale potem okazało się, że tylko VI.1 – ale „moc” miał. 
Chłopaki byli pierwszy raz w Sokołach, więc zrobiliśmy kilka dróg kursowych z dołem i trochę pobawiliśmy się z wędką. Niestety, co piękne szybko się kończy i przyszła pora na powrót do domu.
I znowu nie udało się zrealizować celu głównego. Czy tak będzie zawsze?

 

Konrad na Lewym (Sokolik Duży)


3x czyli długi czerwcowy weekend 2012r

W planach nie miałem już wyjazdu do Austrii w tym roku ale niespodziewanie chęć wejścia zwykłą drogą na Wielkiego Dzwonnika wyraziła moja żona i znajoma para z Warszawy.
Tomka Taranowicza nie trzeba było długo namawiać, od razu był gotowy do wyjazdu. 
Tym razem jedziemy przez Warszawę ( zabieramy Teresę i Roberta) i Czechy. Docieramy do Kals przed południem.

 

Teresa z każdego widoku potrafi zrobić pocztówkę

 

Na podejściu do schroniska Studl już w ogóle nie ma śniegu. Schronisko jest nieczynne (sezon skiturowy już się skończył, a letni jeszcze nie zaczął). Załapujemy się na ostatnie wolne miejsca w Winterraumie, wolnostojący mały domek z ok. 15 pryczami i kuchnią (5 euro ze zniżką Alpenverein – opłata dobrowolna). Kilkanaście osób nocuje też w namiotach. Wszyscy reprezentują tylko jedną nację –Polacy.

Winteraum w okularze Roberta i obiektywie Teresy



Po południu idziemy wspólnie na wycieczkę, przez lodowiec do ferraty na drodze normalnej.
Wieczorem dowiadujemy się, że na grań Studl jest chętnych aż 6 zespołów i zamierzają wyjść o 4:00.  Żeby się nie przepychać w tłumie dajemy im 2 godziny przewagi i nastawiamy budziki na 5:00.
Wychodzimy (Tomek i ja) z lekkim poślizgiem o 7:00. Znamy drogę, więc mimo mgły przed godz. 10  jesteśmy pod platformą śniadaniową (ostatnio zajęło nam to ponad 6 godzin).

Start do zacięcia nad platformą śniadaniową


Niestety doganiamy trzy zespoły z KW Jastrzębie. Tworzy się spory zator. Na wstępie czekamy 1,5h na możliwość opuszczenia Fruhstuckplatz. Potem wcale nie jest lepiej. Pomimo, że poruszamy się dużo szybciej koledzy Ślązacy nie chcą nas przepuścić. Mamy więc 20  minut wspinania i 40 minut czekania. Wzmaga się wiaterek, staramy się wynajdywać bardziej zaciszne miejsca do przeczekiwania i dopiero, gdy stracimy poprzedników z oczu ruszamy dalej.
Najtrudniejsze miejsca (3x) są zaporęczowane i nie możemy doszukać się tam opisanych trudności (oceniamy je na max. III).



Typowe odcinki grani. Jak „nie widać” widoczność była raczej średnia


Mamy ze sobą radiotelefon i druga część naszej grupy melduje, że zrezygnowali z wejścia na szczyt (słaba forma i pogoda), wracają do schroniska.


Na drodze normalnej (Dorota i Robert)


Na końcowych wyciągach robi się trochę szerzej, co daje nam możliwość wyprzedzenia dwóch zespołów – przynajmniej nie będzie korka na zejściu. Na szczycie jesteśmy o 18. Nawet nie robimy zdjęć tylko zbiegamy do schroniska Adlersruhe. Szybko coś przekąszamy i gonimy dalej. Brak kontaktu radiowego i telefonicznego z pozostałymi wydobywa z nas resztki sił – nie chcemy żeby się denerwowali. Przed 21 jesteśmy w schronisku. Dzisiaj już na pewno nie schodzimy na dół, a taki był pierwotny plan. Jak to w górach planowanie znowu zawiodło, chociaż tym razem nie zawiniła ani pogoda, ani niedocenienie długości drogi.
Rano zbiegamy do parkingu i ruszamy w kierunku Wiednia. Chcemy się jeszcze powspinać w Hollental. Niestety zaczyna padać i leje cały dzień . Na darmowym polu namiotowym w Hollental stoi kilkanaście namiotów, a biedni wspinacze snują się smętnie miedzy nimi i popijają browara, bo nic innego nie ma do roboty. W padającym ciągle deszczu idziemy na krótką wycieczkę żeby z bliska zobaczyć to wspaniałe miejsce do wielowyciągowych wspinaczek w wapieniu. Dla każdego znajdzie się jakaś fajna droga (od 2 do 9). Jest naprawdę super i eeech gdyby nie ten deszcz.

Widoczek


Prognozy są kiepskie, może w naszych skałach będzie lepiej. Po drodze załapujemy się jeszcze na imprezę u brata Teresy koło Bielska Białej - swoją drogą podziwiam człowieka, który w środku nocy przyjmuje w swoim domu bandę lekko śmierdzących, brudnych i nieznanych sobie ludzi i jeszcze się razem bawimy do 3 nad ranem - Marcin szacun.

Słoneczne Górne z Olsztynem w tle (wspin Tomek i Robert, asekuracja Dorota i Darek)

 

Z ciężkimi (od niewyspania ;-)) głowami startujemy rano na Jurę
W skałach pod Olsztynem ( tym drugim) jesteśmy ok.11. Wspinanie na Słonecznych do popołudnia. Pogoda wytrzymuje. Padać zaczyna dopiero w czasie powrotu do domu.
No cóż ? Teraz pozostała już do zrobienia tylko rynna Pallaviciniego. Szukamy chętnych na wyjazd w następny długi weekend – może jakiś zimowy.  Do zobaczenia za rok.

Darek Gierszewski

Zdjęcia: Michał Jurkowski , Tomek Taranowicz,  Konrad Dubojski, Teresa Lusio,  Darek Gierszewski