Majówka 2018 Frankenjura 

      Moja przygoda ze wspinaczką zaczęła się stosunkowo niedawno, a mianowicie w listopadzie zeszłego roku. Na dniach otwartych złapałam tak zwanego bakcyla. Wraz z nadejściem wiosny chciałam spróbować swoich sił na łonie natury. Zaczęłam więc myśleć nad pierwszym wyjazdem w skały. Trafiła się okazja, żeby jechać z klubową ekipą w naszą Polską jurę. Zostaliśmy jednak namówieni przez Marcina i Kasię do zmiany planów. Za ich namową naszym celem stała się Niemiecka Frankenjura. Zwana też Szwajcarią Frankońską, to jeden z największych, rejonów wspinaczkowych na świecie. Położona jest między miastami Bamberg (zachód), Bayeruth (wschód) i Norymbergą (południe). Setki skał i tysiące dróg wspinaczkowych rozciągają się na przestrzeni ok. 200 km2. Przygotowując się na wyjazd nie bardzo wiedziałam jak się do tego zabrać. Na szczęście dostałam mnóstwo rad, które były bardzo przydatne. Braki sprzętowe uzupełniłam dzięki życzliwości Basi i Zuzy, którym chcę w tym miejscu podziękować. 

     Nasza majówka zaczęła się już w poniedziałek (30.04) wieczorem. Łącznie pojechało nas osiem osób, więc  zabraliśmy się dwoma samochodami (w pierwszym: Paulina, Kasia, Marcin i Paweł, a w drugim: ja, Iza, Przemek i Adam). Po zebraniu wszystkich spotkaliśmy się na parkingu przed blokiem Przemka. Trzeba było jeszcze upakować wszystkie rzeczy do samochodu, co nie było prostym zadaniem (dowód na zdjęciach :D)

      W drogę ruszyliśmy chwilę po 20, a ta na Frankenjurę była długa (ponad 1000 km), ale na pewno nie nudna :D. Przed przekroczeniem granicy udało się nam spotkać na stacji benzynowej, gdzie Paulina częstowała nas pysznym ciastem. Naszym punktem docelowym było pole namiotowe w miejscowości Betzenstein. Dotarliśmy na nie we wtorek (01.05) około 7 rano. Na miejscu szybko rozbiliśmy namiot, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w skały.

        

      Z racji tego, że Paulina i Marcin byli już wcześniej w tym rejonie robili za naszych przewodników. Pierwszą skałą z jaką się zmierzyliśmy była Graischer Bleisteinwände (Kamienne ściany w odcieniach szarości – tłumaczenie z google tłumacz ;D). Podejście pod skałę utrudniała masa bukowych liści pokrytych mnóstwem pyłku z drzew. Po wejściu pod ścianę całe nasze buty były żółte. Na rozgrzewkę ja, Kasia i Iza zrobiłyśmy drogę, której nie było w naszym topo, wg wyceny Marcina była ona za 3+ (wycena okazała się jednak zaniżona, po sprawdzeniu w nowym top okazało się że jest za 5+). Chłopacy byli bardziej ambitni na początek i rozpoczęli wspinanie od drogi za 6. Potem przenieśliśmy się trochę dalej i mierzyliśmy się z mostkiem (5+), dla niektórych była to łatwa i przyjemna droga, a innym sprawiła sporo trudu.

      Podczas całego wyjazdu w chwilach trudności i nie tylko pomagała mam przyśpiewka z 13 posterunku, która stała się piosenką naszego wyjazdu. 

Gdy oryginał nam się znudził zaczęliśmy ją przerabiać. Zrobiliśmy jeszcze kilka dróg i zebraliśmy się do bazy. Zjedliśmy wspólnie kolację i poszliśmy spać.

 

      W środę (02.05) wstaliśmy chwilę przed 9, a w skały wyjechaliśmy około 11. Pierwszy nasz wybór padł na skałę położoną niedaleko drogi. Okazało się jednak, że nie ma tam dla nas miejsca. W tłumie słychać było nasz piękny język, więc nie tylko my wpadliśmy na genialny pomysł spędzenia majówki na Frankenjuerze. Po szybkiej ocenie sytuacji zdecydowaliśmy się jechać dalej. Wybraliśmy ścianę Treunitzer Klettergarten (Treningowy ogród wspinaczkowy), która jak nazwa wskazuje położona była w malowniczej okolicy. Nasza droga na tą skałę była dosyć zawiła. Co prawda znaleźliśmy ścieżkę do niej prowadzącą, ale na jej rozwidleniu (jak się później okazało) wybraliśmy złą drogę. Przedzieraliśmy się przez las niczym przez pierwotną puszczę, co było bardzo dobrą rozgrzewką. Gdy się zorientowaliśmy, że trzeba było jednak pójść w prawo na rozwidleniu  zawróciliśmy i znaleźliśmy skałę. Położona jest w lesie ale mimo to było tam dużo słońca, które nas przypiekało. Drogi na tej ścianie wycenione były od 5- do 7-. W drogę za 7- (Kleine Helddn) wstawili się tylko bardziej doświadczeni członkowie naszej ekipy (Paulina, Marcin, Paweł), a resztę z mniejszym lub większym sukcesem robili wszyscy.

      Zmęczeni pokonanymi drogami i słońcem wróciliśmy do obozu około 20. Po kolacji i prysznicu postanowiliśmy zagrać w karty, a dokładnie w UNO. Zacięta gra toczyła się prawie do północy. 

      Czwartek (03.05) miał być dniem restowym, ale jak się później okazało wyszło zupełnie odwrotnie. Wybraliśmy skalę jednak okazało się, że jest ona porośnięta mchem i nie bardzo nadaje się do wspinania. Po krótkiej naradzie ruszyliśmy pod skałę Stefansturm. Jest to piękna skała z oknem skalnym.

      Część załogi była już zmęczona poprzednimi dwoma dniami wspinaczki, ale potem wszyscy się rozruszali. Ja miałam jeszcze dużo siły i zaczęłam się wspinać pierwsza. Na początek zrobiłam drogę Südriß (5+), sukces zachęcił mnie do kolejnego kroku i wstawiłam się do drogi Karies (6-). Z racji tego, że pierwsza wpinka była dosyć wysoko, prawie wszyscy z ekipy mnie spotowali. Po początkowych trudnościach udało mi się poprowadzić tą drogę do samego szczytu. Z góry rozciągały się piękne widoki na całą okolicę. Wracając do wysokich wpinek, Marcin znalazł na nie ciekawy sposób, a tak potem ściągaliśmy ekspres. 

         

      Marcin jako pierwszy postanowił sprawdzić swoje siły na drodze Erto (9+) w dachu, udało mu się dotrzeć do drugiej wpinki. Reszta zachęcona próbą Marcina, również próbowała swoich sił. Drugi w kolejce ustawił się Paweł a po nim Paulina. Oni również dotarli do drugiej wpinki. Trzecią wpinkę zdobyliśmy zespołowo :D. Paulina próbowała iść dalej ale niestety ściana okazała się za trudna. Następny w kolejce był Przemek i Adam, oni również dotarli do drugiej wpinki bez problemu, ale trzecia okazała się za trudna. Na koniec postanowiłam, że i ja spróbuję swoich sił na tej drodze, podobnie jak reszta doszłam tylko do 2 wpinki.

        

         

      Po próbie zdobycia okapu przenieśliśmy się na położoną niedaleko na dwie położone blisko siebie skały - Vöderreuther Wand oraz Vöderreuther Turm. Zdobyliśmy na nich kilka dróg o trudności od 4+ do 6. 

      Piątek (04.05) miał być już na 100% dniem odpoczynku, co też nie do końca nam wyszło. Za namową Przemka pojechaliśmy tak jak pierwszego dnia na skałę Graischer Bleisteinwände. Chciał on koniecznie zdobyć jedną formację na tej skale. Był to dobry pomysł, ponieważ pierwszego dnia nie udało nam się zrobić wszystkich dróg z tego rejonu. Niektóre robiliśmy jeszcze raz inne zdobywaliśmy po raz pierwszy. Duże zainteresowanie wzbudziła droga Scharfe Braut (7). Marcinowi, Paulinie, Pawłowi i Przemkowi udało się ją poprowadzić, a ja i Adam zdobyliśmy ją na wędkę :D. Potem poszliśmy do formacji którą chciał zdobyć Przemek, zrobiliśmy na niej dwie drogi i pojechaliśmy do obozu.

        

      W sobotę (05.05) byliśmy już trochę zmęczeni po całym tygodniu wspinania ale humory nam dopisywały. Wybór padł na skałę Stierberger Gemsenwand, na której Marcin i Paulina byli przy poprzedniej wizycie na Frankenjurze. Zrobiliśmy kilka dróg o różnej wycenie od 4 do 6+. Ale największą cześć naszej uwagi skradła droga Wolfi´s Worm up (5+). Mimo, że po wycenie wydaje się ona dosyć łatwa, ale niech Was to nie zwiedzie. Co prawda początek drogi był łatwy ale koniec drogi dawał się we znaki. Było kilka podejść jej zdobycia, ale większość prób kończyła się w rejonie rysy, która broniła dostępu do szczytu tej drogi. Jako pierwszy z prowadzeniem zdobył ją Marcin potem Paweł i Paulina. Ja z Kasią postanowiłyśmy zdobyć tą drogę na wędkę. Do rysy poszło nam sprawnie, a w rysie kombinowałyśmy i pomagałyśmy sobie w jej zdobyciu przez wciąganie się po trochu. Ostatecznie udało nam się ją zdobyć. Na koniec postanowiliśmy pojechać jeszcze w jedno miejsce, by spróbować swoich sił w dachu za 5+. W miejscu gdzie miała znajdować się ta skała zaczęliśmy jej szukać. Droga okazała się kręta i dosyć ciężka. Trafiliśmy do pięknie położonej skały z dachem i małą jaskinią, ale okazało się, że to jednak nie to czego szukaliśmy.

      Gdy odpoczywaliśmy, Kasia znalazła na ręku małego kleszcza, potem wszyscy zaczęliśmy sprawdzać czy też przypadkiem nie mamy jakiegoś. Okazało się że znaleźliśmy jeszcze kilka kleszczy, skłoniło nas to do szybkiego wycofania się spod tej skały. Potem całą drogę wszyscy mieliśmy wrażenie, że coś po nas chodzi. Po powrocie do obozu wszyscy swoje pierwsze kroki skierowali pod prysznic. Gdy wszyscy upewnili się, że kleszcze jednak nas oszczędziły, zjedliśmy kolację. Po niej zaczęliśmy pakować sprzęt w drogę powrotną.

      W niedzielę (06.05) po zjedzeniu śniadania, skończyliśmy się pakować i zebraliśmy namioty. Ja, Iza, Przemek i Adam ruszyliśmy od razu w drogę powrotną, a Kasia, Paulina, Marcin i Paweł pojechali jeszcze zobaczyć jedną z najsłynniejszych dróg we Frankenjurze a mianowicie turboklasyka i prawdopodobnie pierwszą drogą o tej wycenie w Europie Action Directe (9a) i również ruszyli w drogę do domu. I tak skończyła się nasza majówkowa przygoda z Frankenjurą. Trafiliśmy w naprawdę dobrą pogodę, każdego dnia świeciło piękne słońce, które dodawało uroku wspinaczce. W nocy niebo rozświecały gwiazdy, co przy braku sztucznego oświetlenia wyglądało naprawdę świetnie. Tylko jednego wieczoru dopadła nas burza, ale na szczęście była słaba i szybko przeszła. 

       Tak jak już pisałam wyprawa na Frankenjurę była moim pierwszym ale na pewno nie ostatnim wyjazdem w skały. Rejon ten jest piękny i bogaty w liczne skały i drogi. Mam wrażenie, że jest to miejsce, do którego można jeździć niezliczoną ilość razy i zawsze znajdą się jakieś niezdobyte drogi. Jeśli trafi Ci się okazja do wyjazdu w to piękne miejsce, to nie masz co się zastanawiać, pakuj plecak i w drogę :D 

Oto skład ekipy która w tym roku zdobywała Frankenjurę

Borkowska Iza

Goryszewska Ewelina 

Jankowska Paulina

Kaschner Marcin

Korpusik Adam

Puchacz Paweł

Zarzycka Kasia

Zgorzelski Przemek

 GALERIA

    Ewelina Goryszewska