Z Olsztyna do Olsztyna – Weekendowa Jura 2016 (22.04 – 24.04)


    Zapowiadał się zwykły tydzień. Poniedziałek minął jak każdy inny, za to we wtorek rozpętało się istne szaleństwo … i dzięki akcji Marcina oraz telefonie do Izy, jeszcze przed południem padł i został przyklepany pomysł wyjazdu na Jurę. Jako, że miałby to być mój debiut w skałach, podjęcie decyzji zajęło mi dość dużo czasu bo jakieś 15 sekund, w trakcie których całe życie stanęło mi przed oczami. Po głębokich przemyśleniach i kilku głębszych oddechach ku mojemu wielkiemu zdziwieniu pomyślałam „A co mi tam, jadę!”. I tak oto wstępnie ekipa została zmontowana – Iza Werner, Marcin Kaszubowski, Darek Gierszewski i ja. Wstępnie, ponieważ po nieudanej próbie skompletowania drugiego samochodu dołączył do nas Marcin Mierczak vel Marcinex i w tempie błyskawicznym, bezpiecznie dowiózł nas do miejsca docelowego. A był nim Olsztyn k/ Częstochowy.
    Przywitał nas stosunkowo ciepły wieczór (chyba, że to wciąż grzało zupełnie coś innego) i niemalże luksusowy apartament za całe 35 zł/os. Luksusowy oznacza duży pokój z łazienką i w pełni wyposażoną kuchnią. Wszystko nowe i czyściutkie. Jak na sportową drużynę przystało, szybki prysznic, kolacja i lulu żeby gromadzić siły na cały następny dzień … No dobra, kogo ja oszukuję, było nieco inaczej i wieczór nam się przeciągnął na pogaduchach do późnych godzin nocnych. Ale przynajmniej rozpakowaliśmy się porządnie!
    Poranek okazał się równie łaskawy. Pogoda zapowiadała się idealnie a bezpośredni widok na skały spowodował, że przez chwilę rozważaliśmy możliwość pójścia w kapciach.



    Słoneczne Górne były dosłownie na wyciągnięcie ręki. Jednak celem naszej sobotniej wspinaczki były skały Grupy Dziewicy. Uzbrojeni po zęby w szpej, termosy z gorącą herbatą, kanapki, Marcinową kamerę i Marcinexowy wypasiony aparat, po przejściu malowniczego Zamkowego Wzgórza dotarliśmy na miejsce.



    Na pierwszy ogień poszedł Owczy Grzbiet I, gdzie w różnych konfiguracjach i stylach zrobiliśmy trzy drogi, natomiast Owczy Grzbiet II zaoferował nam nieco więcej możliwości i od niechcenia pyknęliśmy kolejnych 5 dróg. Na deser zostawiliśmy 3 przyjemne drogi na Dziewicy I.
    W tym czasie co niektórzy zażywali słonecznych kąpieli w towarzystwie okolicznej przyrody. Inni dzielnie walczyli z „mydełkiem”, dziurkami czy okapami, a jeszcze inni ze swoimi lękami i słabościami.



    Lekko umęczeni i wywspinani ok godz 19 zrobiliśmy zjazd do bazy… a tam szybkie ogarnięcie się, uzupełnienie brakujących płynów chłodzących, kolacja i relaks. Zanim jeszcze zmęczenie dopadło nas na dobre, całe doświadczone towarzystwo zafundowało mi krótki przedkurs przewiązywania liny przez ring stanowiskowy. Bardzo pomocne w tym przedsięwzięciu okazało się łóżko piętrowe, gdzie Darek stworzył pierwszorzędny stan a Marcinex z dolnego wyrka został moim asekurantem (jak się nieco później okazało, najlepszym jaki mógłby mi się kiedykolwiek przytrafić). Cenna to była lekcja i pomimo komizmu (ja w piżamkach i szpeju wisząca na drabince) całej sytuacji, przeprowadzona bardzo profesjonalnie.

    W niedzielę nieco powiało chłodem i zaplanowany tym razem wypad w kapciach na pobliskie Zamkowe Skały nam nie wypalił. Zdecydowaliśmy się na zwykłe obuwie sportowe. A u celu okazało się, że rękawiczki, czapki i puchówki są również niezwykle przydatne. Tak naprawdę to wiało jak w kieleckim a skała była zimna aż paluszki przymarzały. Na szczeście w tym towarzystwie szklanka jest zawsze do połowy pełna więc cieszyliśmy się, że nie pada ani deszcz ani tym bardziej śnieg. W takich okolicznościach powspinaliśmy się na Słonecznych Górnych i Murze Pod Basztą I - w sumie siedem dróg o wycenie do VI+.




    Około godziny 15.00 zwinęliśmy się na kwaterę. Pakowanie się, pozbieranie szpeju zajęło nam dosłownie chwilę i przed 17.00 byliśmy już w drodze powrotnej do rodzimego Olsztyna. Podróż minęła bez większych zakłóceń i przed północą wszyscy już byli w swoich własnych wyrkach.
    Podsumowując. Wszystkim towarzyszyły siła walki, hart ducha i szeroko pojęty doping (wyłącznie sportowy) poparty silnym wsparciem. Dodatkowo, wyśmienity humor i wrodzony optymizm sprawiły, że to był naprawdę dobry i udany weekend.
    Od siebie, zupełnie prywatnie, dodam tylko że lepszego miejsca i ekipy na rozdziewiczenie w skałach wymarzyć sobie nie mogłam. Ilość otrzymanych rad i uwag okazała się bezcenna, a pierwszy dotyk skały okazał się na tyle hipnotyzujący żeby chcieć więcej i więcej …



Basia Rękawiecka