Tatry turystycznie 31.01 – 03.02 2014


Na przełomie stycznia i lutego bieżącego roku miał miejsce króciutki, może mało sportowy, ale według mnie dość istotny wypad w Tatry. Jakiś czas zajęło mi przekonanie siebie samej, że jednak warto wspomnieć o nim reszcie klubowych kolegów i koleżanek. Po pierwsze bardzo zależało mi, żeby podziękować Darkowi, który podjął się zadania i zechciał mi towarzyszyć. Po drugie, najważniejsze, chciałam zwrócić uwagę bardziej doświadczonych, klubowych kolegów i koleżanek na fakt, że czasem warto poświęcić odrobinę swojego czasu i doświadczenia komuś, kto właśnie rozpoczyna swoją przygodę z górami. Każdy z was kiedyś zaczynał i każdy potrzebował kogoś, kto pokaże „którą drogą i jak iść”. Jest wśród nas sporo młodych, zupełnie nowych osób, które chętnie skorzystają z waszej pomocy. Spokojnie, przetrwają tylko najwytrwalsi. Młodych klubowiczów, chciałabym tym tekstem zachęcić do częstszych wyjazdów w góry. Rozmawiajmy ze sobą. Po trzecie, chyba ostatnie, przydałby się na stronie tekst napisany kobiecą dłonią.

*    *    *    *    *

Wyjazd w swym zamierzeniu był edukacyjno-turystyczno-wspinaczkowy, taki pakiecik 3in1. Wyruszyliśmy w czwartek 30.01 około 19ej, na miejscu mieliśmy być 31.01 o 9ej rano. Niestety, taki mamy klimat, że pociąg z Warszawy Wschodniej do Centralnej przyjechał opóźniony o jedyne dwie (jakże cenne) godziny. Jak wygląda pociąg, każdy wie:

 

 

Do Zakopanego dotarliśmy około 11ej potem błyskawicznie busikiem na Łysą Polanę i do „Słowaka” zaklepać nocleg. Nie chcąc tracić więcej czasu, szybki przepakunek i ruszamy na lody. Niestety, po lodospadach ani widu, ani słychu. Ledwo wylany Mrozek, na którym udało nam się zrobić dwa wyciągi. Kaskady zupełnie w zaniku.
 

 

Pod lodospadem spotkaliśmy też ekipę z Wrocławia, z którą spędziliśmy miły wieczór u „Słowaka”. W sobotę rano znów przepakowanie i ruszamy do Ciężkiej. Niby styczeń, niby luty, niby zima a w lesie jakoś tak wiosennie.

 


 
Do taboru dotarliśmy po około dwóch godzinach, potem tempo nieco spadło. Marsz w skorupach po miejscowo oblodzonych progach Ciężkiej Doliny to nie koniecznie bułka z masłem. W dolinie, nareszcie pierwsze oznaki zimy i śnieg, lekki, ciepły halny.


 

 

 

Pierwsze kroki kierujemy do koleby, zrzucamy manatki i z lekkim bagażem ruszamy w kierunku Wagi. Śniegu zrobiło się nawet trochę nadto. Ja pierwsza, Darek za mną. Co krok zapadam się w śnieg po kolana, Darek za mną, niby przetorowaną już drogą, ale cóż poradzić jeśli drogę toruje kobieta lekkiej wagi. Darek co krok tonie w śniegu… po krok. Lekki zefirek jakby przybrał na sile, opadły mgły, szczytów przed nami prawie już nie widać.
 
 

 

Jest około 16:00. Pewnie zaraz zacznie się ściemniać. Cóż, planu wykonać się nie udało. Pozostało tylko napić się ciepłej herbatki i wracać na spoczynek do koleby. W połaciach śniegu gdzieniegdzie pojawiają się długie, spękane do gruntu szczeliny które delikatnie wzbudzają mój niepokój. Wiatru już nie nazwałabym zefirkiem, ale jeszcze stoję. W tą stronę przynajmniej coś widać.
 


 
 
Droga do koleby mija gładko. Około 17ej lądujemy na miejscu. „Apartament” nasz nad wyraz jest wygodny i przestronny, miejmy nadzieję, że również ciepły. Pozostało tylko topienie kolejnych porcji śniegu na herbatę i kolacja. Może uda się nie zasnąć do 21ej? Nie udało się.


 
 

 

Noc, ciepła i dość spokojna choć mnie budzi tupot małych stóp. Jakiś zwierz przyszedł dobrać się do naszych magazynów spożywczych. Hmm, Darek rano stwierdza, że to pewnie choroba wysokościowa, on obecności żadnych stóp nie odnotował. Decyzja o wypełznięciu z ciepłych śpiworków pada około 10ej. Pełen leń. Rano znów ładny widok.
 
 

 

No to trzeba się zwijać. Nocno-poranny przymrozek spowodował jeszcze większe oblodzenie na progu doliny. Zejście w tą stronę zajmuje nam więcej czasu niż podejście dnia poprzedniego. Wpadamy do Słowaka, jednym haustem wypijamy zimne piwo. Tak dobrego jeszcze nie piłam. Pakujemy pozostawione tam wcześniej rzeczy i stopem docieramy do Zakopanego. Dworzec, pociąg, opóźnienie, koniec. Znów w pracy.

Iza Werner