W POSZUKIWANIU SŁOŃCA, CZYLI CZEGO NIE NALEŻY ROBIĆ W GÓRACH

Pod koniec września postanowiliśmy wybrać się we czterech ( Andrzej-Laos, Łukasz-Chomik, Marcin-Karcher i ja) do Doliny Ciężkiej na Słowację. Celem głównym była jakaś droga na Galerii Gankowej. Niestety parę dni przed wyjazdem w Tatrach spadło trochę śniegu, liczyliśmy, że może stopnieje – to pierwsza rzecz na jaką nie można liczyć w Tatrach. Prognozy były sprzyjające, więc jedziemy złapać trochę słońca..

Wyjeżdżamy w środę późnym wieczorem. W okolicach Nidzicy zorientowałem się, że nie wziąłem kasku. Super. W odwodzie była Aga w Łodzi i Adam w Krakowie. Niestety oboje nie odbierają telefonów.  Trudno , jakoś to będzie. 

Podróż wlecze się mozolnie. Na Łysej Polanie jesteśmy dopiero o 9. Jeszcze wizyta u Słowaka ( może pożyczy kask- niestety nie wyszło) i drałujemy pod górę. Wory ciężkie. Pierwszy przystanek na taborisku – kompletne pustki. Wypijamy po browarku, który wtargał dla nas Jędrek (szacun) i grzejemy dalej.

 

Ok. 14 lądujemy w kolebie nad Ciężkim stawem. To będzie nasz dom na parę kolejnych dni.

 

Robimy mały rekonesans po okolicy. Niestety nasz główny cel jest kompletnie mokry, a wokół zalega sporo śniegu ( do pół metra). 

Za cel na juto obieramy drogę lewym filarem południowej ściany Ciężkiej Turni. Wygląda na suchą.

Jako że mamy taką piękną jadalnię wieczorna biesiada trochę się przeciągnęła i ranne wstawanie również. Wychodzimy dopiero po 13 ( to następna karygodna rzecz ). Pod ścianą jesteśmy ok.15. Cywiński wycenił drogę na 3 godziny – że też mnie nie tknęło przeczucie. Robiłem już parę dróg z jego przewodnika i nigdy nie udało się zmieścić w podanych przez niego czasach.

Droga zaczyna się komino-zacięciem, który jest zarośnięty jakimś mchem zielonym i na dodatek leje się po tym woda. Decyduję się obejść pierwszy wyciąg po nieźle wyglądających płytach. Idę w parze z Marcinem. Po nas Łukasz z Andrzejem. Naciągam na głowę kask w postaci grubej czapki wełnianej, z napisem LAOS (wiecie od kogo) – TAK NIE ROBIMY -  i startuję.

 

Najpierw poletko śnieżne, a potem całkiem fajne czwórkowe płyty z piątkową końcówką. Wyszedł z tego ładny wyciąg. Dochodzi Marcin i ciśniemy dalej. Przez chwilę mamy kłopot ze słyszalnością i niepotrzebnie tracimy trochę czasu ( Marcin mocno skrócił jeden wyciąg, a ja nie słysząc go myślałem, że się zapchał i walczy). Sprawnie przechodzimy najtrudniejszy moment- przyjemny kominek – i lądujemy w łatwiejszym terenie. 

Pogoda niestety nie dopisuje, robi się mglisto, ciemnawo i mamy kłopoty z orientacją. Niby droga idzie granią, tylko że grań się kilkakrotnie rozgałęzia. Nie widząc dalej niż 10m nie bardzo wiemy którędy dalej (wyżej). 

Chłopaków już dawno straciliśmy z oczu i nie wiemy czy idą za nami, czy się wycofują. My idziemy dalej, teren nie jest trudny. W dobrych warunkach pewnie można iść bez asekuracji ale jest trochę mokro i kompletnie ciemno ( zero księżyca niestety). Idziemy na lotnej. Droga się mocno wydłuża. No, w końcu już nie ma pod górę, chyba szczyt.  Jesteśmy na piku, ale co dalej. Ciemno, mgła nie bardzo wiadomo w którą stronę zjeżdżać. 

Z poprzedniego pobytu na Ciężkiej Turni pamiętałem, że są tam dwa stanowiska zjazdowe. Z niższego na pojedynczej linie da się zjechać na Niżnią Spadową Przełączkę i stamtąd zejść do Doliny Ciężkiej. Można też zejść północną stroną terenem za II, ale droga nie jest ewidentna nawet w dzień, a teraz dodatkowo mocno zaśnieżona. 

Znajdujemy jakiś stan zjazdowy i Marcin jedzie na podwójnej. Z góry widzę tylko lekki odblask jego czołówki. Dojeżdża w okolice przełęczy i pyta mnie: w prawo , czy w lewo. Stojąc przodem do przełęczy krzyczę w lewo, ale on stoi tyłem do przełączy i zamiast do Dolinki  Ciężkiej zjeżdża do Spadowej. Niestety musi podejść, a śniegu po północnej stronie do połowy uda.    

W końcu jesteśmy obaj na przełęczy. Lina schodzi strasznie ciężko, ale poszła. Zejście, które na sucho ( bez śniegu) jest banalne teraz jest mocno nieprzyjemne. Zakładamy jeszcze jeden zjazd (zostaje pętla) i lądujemy już na mniej stromym zboczu. Zejście w podejściówkach w śniegu czasami do kolan wlecze się w nieskończoność. Przechodzimy Ciężki Taras, znajdujemy kopczyki i schodzimy nad Zmarzły Staw. No to już jesteśmy prawie w domu. Z daleka widzimy światełko w okolicach koleby, czyli chłopaki są na miejscu. 

Do koleby docieramy po pierwszej. 

W sumie to do końca nie wiemy, czy zrobiliśmy drogę Skłodowskiego , czy Sedlaćki. A może jakiś własny wariant – najprawdopodobniej na dole.

 Andrzej z Łukaszem czujnie wycofali się zjazdami po 3 wyciągu nie tracąc sprzętu i byli na miejscu o 10-tej. Jeszcze tylko kolacja i spać.

Tymczasem w ciągu dnia jakiś nieproszony gość dobrał się do naszych zapasów i pozostawił taki uśmiech (poszarpał też trochę śpiwory i kurtki).

Rano postanawiamy przenieść się na południową, słoneczną  stronę Tatr – do Mięguszowiec-kiej na Wołową Turnię.

Wprawdzie najbliżej byłoby przez Wagę, ale z racji zalegającego (niestety) śniegu schodzimy niespiesznie na dół. Nocujemy na kwaterze w Jurgowie. 

Następny dzień bez historii. Długie podejście pod Wołową. Andrzej z Łukaszem robią Stanisławskiego, ja z Marcinem Staflovkę. Na górze jesteśmy prawie równocześnie. Obie drogi są godne polecenia. 

  

Trzy zjazdy, 2 godz. zejścia i jesteśmy przy aucie. Pozostał tylko powrót do domu, a Galeria Gankowa poczeka.

 

Darek Gierszewski

 GALERIA