Sokoliki 09.2016

Wyjazd w skały... marzyłam o nim od końcówki maja, czyli od zakończenia kursu skałkowego, gdzie z Monią, wspierane przez naszego Guru (czyt. Michała Górzyńskiego) stawiałyśmy dziewicze kroki w prawdziwym wspinaniu. Oczywiście walczyłyśmy dzielnie do ostatniej kropli krwi i potu, mimo ran i siniaków :)

Marzenie właśnie miało się spełnić... w końcu wyjazd w Sokoliki - i co baaardzo dziwne nawet jako jeden z dwudziestu tegorocznych wyjazdów wpasował się w mój grafik z terminem :)

 

02.09.2016 - wyjazd. Po zaciętych negocjacjach udało mi się namówić pozostałą część ekipy, czyli Karolinę, Tomka i Marcina na wyjazd o poranku...  nie było łatwo, bo podobno nikt normalny w dniu urlopu nie wstaje o 6 :) A że wygryzłam pozostałych kierowców, to bardzo szybko, bo po 7 godzinach dotarliśmy do celu :) Trasa minęła błyskawicznie... słyszałam tylko co jakiś czas dziwne głosy dochodzące z tylnej kanapy: "Ty chcesz nas zabić?", "zjedź na prawy pas!", "możemy zatrzymać się na siku?"... nie brałam sobie tego do glowy - chęć bycia już na miejscu była silniejsza :)

Po dotarciu do 9UP-u krótkie przywitalne przytulanko z Agą, przepakowanie plecaków, przewodnik w dłoń i w górę. Przyjemność bycia tam była nie do opisania...

Zasapani dotarliśmy pod nasze Solarium, gdzie - jak sama nazwa wskazuje - mieliśmy się rozgrzać. Krótkie sportowe drógi w celu oswojenia psychiki ze skałą. Nie wiem czy każdy tak ma, ale ja po dłuższym niebyciu i niemacaniu skały mam ograniczone zaufanie do niej... że niby tarcia nie ma, że chwyt za słaby, że wpinka poza zasięgiem... no i oczywiście nie było u boku Michała Górzyńskiego, który by ogarnął wszystko wzrokiem :) Pod skałą oczywiście plotki i ploteczki - w końcu pierwszy raz wyjechaliśmy w takim składzie, więc trzeba było się trochę poznać... Jak to Tomek stwierdził - nie jeden odcinek "Trudnych spraw" możnaby z tego nakręcić :) No i w tych przemiłych okolicznościach przyrody dane nam było podziwiać zachód słońca - ten temat przewijał się przez cały wyjazd - czemu nikt nie rozumie potrzeby napawania się widokiem zachodzącego słońca? Przecież piękny jest... i wycisza i koi... sami zobaczcie :) 

 

Oczywiście nic tak nie motywuje szybkiego tempa zejścia do bazy jak pyszne jedzenie i zimne piwko :)

W nocy dotarła pozostała - weekendowa - część ekipy w składzie: Przemek, Gosieńska i Marcinex. Mieliśmy ogroną ochotę spędzenia tego weekendu w towarzystwie Moni, ale ta niestety została porwana na wysokości Wrocławia :) Mimo nieodpartej pokusy rozwinięcia przed nadjeżdżającą ekipą czerwonego dywanu komitet powitalny padł i nie udało nam się doczekać ich przyjazdu.

 

03.09.2016 - sobota. Pobudka wcześnie rano - wszyscy prawie zgodnie i nieomal bez protestów :) Pożywne śniadanko i cała ekipa pełna zapału rusza na wspin. Pogoda - marzenie. Nasz atak rozpoczynamy od Zipserowej. Przeoraliśmy tą skałę doszczętnie - oczywiście w ramach naszych możliwości :) Nikt nie porywał się na cyfrę sezonu :) Rozwspinaliśmy się i po delikatnych roszadach dobraliśmy się w zespoły. Każdy miał w zanadrzu na coś ochotę, a że przyjechaliśmy tam się niejako spełniać to właśnie to uczyniliśmy. Marcinex z Gosią postanowili... wejść na Czołg... do Czołgu... hmmm... przejechać się tradowo Czołgiem :), Marcin z Przemkiem niszczyli się sportowo na szóstkach na Chatce, a ja z Tomkiem obrałam azymut na Rysę Tota. Uparłam się na nią, bo to był niezrealizowany przez deszcz plan z kursu... Oczywiście oba wyciągi poprowadził Tomek i nawet na moją prośbę założył kilka przelotów zanim doszedł do stanowiska :) Na szczycie  Małego Sokolika niestety nie było nam dane odpocząć w spokoju i napawać się widokiem z góry, bo rój os czy innych bzykadeł skutecznie to uniemożliwiał... aż dziwne że udało się desantować bez opuchniętej od ukąszeń twarzy.

 

   

 

 

Zejście do bazy oczywiście minęło jak zwykle bardzo szybko, bo chyba wszyscy byli głodni i spragnieni :) Wieczór minął nam na miłych pogawędkach :)

 

04.09.2016 - niedziela. Z Marcinexem i Gosią zaplanowaliśmy wczesną pobudkę, śniadanko i zwiedzenie miejscowego kościółka. Po powrocie pakowanko i pod skałę. Znów podzieliliśmy się na grupki: Gosia z Marcinexem postanowili wziąć Żubra za rogi, czyli wstawili się w tradową drogę na Krzywej Turni, Przemek z Tomkiem zaplanowali rozpracować Kurtykówkę na Babie, a ja z Marcinem i Karoliną w roli publiczności obraliśmy za cel Sukiennice. Najpierw wędkowaliśmy na rozgrzewkę na Kancie Sukiennic i na Prawym Biedermanie. Po dość długim oczekiwaniu zwolniła się nasza tradowa Brzózka. Baaardzo przyjemna droga :) Po zjeździe okazało się, że Przemek z Tomkiem też już swoje zrobili z Babą - tzn Baba się im nie dała :) Baby górą :) Stwierdziliśmy, że na dobitkę pójdziemy na Michały. I tu Michał Ledwo Dychał... i my też :) no i zostawiliśmy swoje ślady na wallu Facebooka, co zupełnie zdarło nam opuszki palców. Gosia z Marcinexem w tym czasie zdążyli przystawić się do Brzózki. 

 

 

 

No i niestety nadszedł czas na zejście, bo weekendowa część ekipy musiała wyruszyć w drogę powrotną do Olsztyna. My przygotowaliśmy sobie pyszną kolację i spędziliśmy czas przy gitarce i winku. Wybaczcie, ale nie załączę ścieżki dźwiękowej... uwierzcie, że to dla Waszego dobra :)

 

05.09.2016 - poniedziałek. Przywitał nas rzęsistym deszczem. Całkowity brak sensu wyjścia w skały, bo kałuże w klamach to wątpliwa przyjemność. Stwierdziliśmy, że może uskutecznimy sobie małe zwiedzanko. Padło na Zamek Książ w Wałbrzychu. I nawet Złoty Pociąg udało nam się znaleźć. Może w trochę w innym wydaniu, ale jest. Piękne ogrody  i tarasy w blasku słońca na pewno lepiej by się prezentowały niż w strugach deszczu. Potem ekskluzywny obiad w KFC :) No i zarażeni tematem przez Tomka zdecydowaliśmy się na escape room - tematycznie pokój się nazywał Złoty Pociąg :) Oczywiście po mistrzowsku udalo się opuścić pokój przed czasem. To był mój pierwszy raz i załapałam totalnego bakcyla... niewytłumaczalne to dla mnie, ale emocje nie do opisania :) Wróciliśmy wieczorem więc pozostał tylko 9upowy chilloucik :)

 

 

  

 

06.09.2016 - wtorek. Deszczu brak. Wiaterek na pewno zdążył osuszyć skały, więc wyruszyliśmy obierając tym razem azymut na Jastrzębią Turnię i okoliczne skałki. Zaczęliśmy od Pękniętej Tablicy na Szarej Turni. Potem przenieśliśmy się na Jastrzębią i tu poprowadziliśmy tradzik Drogą Klasyczną i na Główny Wierzchołek. W drodze powrotnej powiesiliśmy wędkę, żeby powspinać się na Płycie Kurczaba i na deser zostawiliśmy sobie Mandalę Życia (oczywiście na wędkę). Byliśmy blisko... trzeba będzie tu wrócić, bo mimo trudności bardzo fajna droga do rozpracowania... i co ciekawsze w trakcie kursu wydawała się być totalną abstrakcją a udało się zrobić 3/4 drogi co oznacza, że chyba jest delikatny progres :)

 

   

07.09.2016 - środa. Pogoda ma się dobrze, w przeciwieństwie do stóp Tomka, które stanowczo odmówiły posłuszeństwa. W okrojonym więc składzie ruszyliśmy więc pod Krzywą Turnię, aby zmierzyć się tradowo z Żubrem. Prowadziłam całą drogę i jak to ze mną bywa - musiałam coś zmajstrować - pomyliłam drogę i weszłam w teren gdzie ni pod górę iść, ni to w dół. Jakoś udało mi się zrobić wycof, ale łątwo nie było. Na szczycie chwila kąpieli słonecznej i desant. Obchodząc skałę stwierdziliśmy, że może by tak pokusić się o coś trudniejszego. No więc pokusiliśmy się na Kurtykówkę (ale tę na Krzywej). Igrając z ambicją Marcina posłałam go sportowo celem założenia wędki. Z delikatnym postękiwaniem i oskarżaniem, że posłałam go na pewną śmierć, ale oczywiście udało się. Przyszła kolej na mnie. Troszkę na niej potańczyłam, poprzebierałam nóżkami, ze dwa razy powisiałam na bloku, ale się udało :)

Czas niestety szybko minął i trzeba było wracać do Olsztyna. Po drodze, zatrzymując się na stacji na tankowanko udało nam się załapać na romantyczny zachód słońca :) Coprawda nie było do tego truskawek i szampana tylko hot-dogi, ale i tak było miło. Po 7 godzinkach dotarliśmy bezpiecznie na miejsce.

 

Z tego miejsca chciałabym całej zacnej ekipie podziękować za sympatycznie spędzony czas, za rozpruty worek z głupimi żartami, za wyluzowaną atmosferę ale i za wsparcie w gorszych chwilach, za doping gdy mięśnie się gotowały i za zwykłe "czy wszystko w porządku" i cierpliwośc gdy coś nie szło. Oby się udało zrobić replay.

 

Wygadana Kryśka