Początek sezonu, czyli Będkowice weekend majowy 2016


      Po mocno przepracowanej zimie, chcąc wyrwać się ze wspinaczkowej kobylańskiej rutyny i trochę powspinać się podczas weekendu majowego na własnej – stanęliśmy przed dylematem – Sokoliki czy Będkowska? Wybór ostatecznie padł na Będkowską, co później okazało się być dobrą decyzją, bo dzień przed końcem wyprawy złapał nas deszcz i mogliśmy się bez stresu ewakuować do krakowskiego domu.


      Do Brandysówki mieliśmy dotrzeć w sobotę rano. Wszystko szło zgodnie z planem dopóki w autobusie nie uświadomiliśmy sobie, że zapomnieliśmy namiotu. Wykonaliśmy odwrót i na miejsce dotarliśmy dopiero ok. 15. Ta cała sytuacja jest tym bardziej śmieszna, że to nie pierwszy raz – w 2014 r. zapomnieliśmy wziąć namiotu w Dolomity, tylko że zorientowaliśmy się o tym dopiero w Austrii…. Wtedy się nie wróciliśmy :D


      W Będkowicach byliśmy pierwszy raz i zachwyciło nas bogactwo dróg. Wiele skał, na których zazwyczaj jest kompletny rozstrzał trudności od najłatwiejszych po te nieco trudniejsze i w dodatku zazwyczaj zawsze znajdzie się jakiś tradzik.
Zaczęliśmy od skały „Zapytajnik i odpowiednik”. Trzy drogi obok siebie:
1. Zaciątko IV+ (nasza pierwsza droga w sezonie) - bardzo przyjemna, niewyślizgana. Na górze jeden ruszający się kamień – trzeba uważać;
2. Zafilarek V- też bardzo fajna droga, nieco trudniejsza, ale ciekawa;
3. Miłe złego początki VI droga – masakra. Ciekawy początek z brudnym i porośniętym końcem – bardzo męczącym i bardzo nieprzyjemnym. Nie polecam.



Następnie poszliśmy na Rogatą grań. Zrobiliśmy w sumie trzy drogi i zaczęło się ściemniać:
1.    Rogata płytka – VI;
2.    Rogaty filarek – V;


      Wyceny w tych obu drogach wydawały się nam nieadekwatne do trudności. Rogata płytka była dużo łatwiejsza zaś rogaty filarek wymagał sporo umiejętności, żeby go pokonać. Rogaty filarek nico wyślizgany, z jednym ruszającym się kamieniem;
3.    Złamany róg – VI tę drogę zrobił tylko Miłek – mnie opuściły siły :)


       Jak widać na zdjęciu – ścieżka obok rogatej jest mega-stroma. My asekurowaliśmy się dodatkowo do jakiegoś korzenia albo drzewa, bo ciężko było tam w ogóle ustać. Trzeba też uważać na to, żeby nic nie spadło w dół, bo trzeba sobie wtedy zrobić przemiłą wycieczkę. O ile wejście jeszcze nie jest takie złe, to zejście jest raczej mało przyjemne.





      Po zimnej nocy, pełni energii, po rozgrzewce na dwóch drogach na Zapytajniku i Rogatej Grani zaatakowaliśmy Sokolicę. Szliśmy podobno najpiękniejszą drogą Lot na Brandysa. Nas nie urzekła, niestety. Wyślizgana na maxa – szczególnie pierwszy wyciąg, w połowie drugiego wyciągu kluczowy chwyt się ruszał. Na drodze wspomagaliśmy się rosnącym drzewem, bo było ciężko :D Za to widoczki były piękne.



       Byliśmy zmęczeni, więc na następny dzień zarządziliśmy rest. W połowie poniedziałku zaczęło padać, prognozy nie wskazywały poprawy. Zdecydowaliśmy się odwrót i następnego dnia zdążyliśmy jeszcze odwiedzić krakowską fortecę na ul. Ludowej, na której świętowaliśmy moje małe sukcesy. Dwie VI z dołem na ściance! :)


PS. Ostatecznie żadne chodzenie z własną nie wypaliło.
PSS. Po Sokolicy wybraliśmy się na mały spacer pod Sarnią skałę. Tam będziemy następnym razem!

 

Justyna Balmas