2015 - VI Memoriał Skwirczyńskiego

VI Memoriał Andrzeja Skwirczyńskiego 

 

DZIEŃ 1

Dnia 9-05-2015 w podkrakowskiej dolinie Będkowskiej odbył się już VI.MAS Memoriał Andrzeja Skwirczyńskiego. MAS czyli impreza plenerowa, a zarazem amatorskie zawody wspinaczkowe Klubu Wysokogórskiego Kraków. KW Olsztyn dostało zaproszenie i nie mogliśmy nie przyjąć owego zaproszenia do rywalizacji w bardzo koleżeńskiej atmosferze.

 

 

Tak więc po wcześniejszym krótkim przygotowaniu szeroko pojętej strategii działania część zespołów ruszyła z Olsztyna w kierunku Krakowa. KW Olsztyn reprezentowało 5 osób, byli to Darek Gierszewski w zespole z Tomkiem Taranowiczem, Andrzej Osmolik z Adamem Dzierwą i trzeci zespół Marcin Kaszubowski z Izą Werner, zgodnie z kolejnością : Piaskowe Dzia(d)by, The Naturat Boys oraz SANEPID.

Na miejsce noclegowe dotarliśmy z dużym opóźnieniem, ale z pozytywnym nastawieniem, gdzie przywitał nas Tomek, któremu udało się dotrzeć bez obsuwy. Po szybkim wypakowaniu przyszedł na szybkie uzupełnienie witamin w postaci chłodnego piwka(należało się) i trochę snu. 

W dniu startu z samego rana bardzo miłe zaskoczenie, „lampa”. Z prognozy wynikało, że będzie padać i siąpić cały dzień. Słoneczną pogodę przywiózł prawdopodobnie Adam z Siemianowic Śląskich, który pojawił się chwilę po naszym przebudzeniu. Szybkie śniadanie z kawką i trzeba było się zbierać do Brandysówki gdzie było biuro zawodów. Dwa pierwsze zespoły zdecydowały się na użycie rowerów gdyż było to dozwolone przez regulamin zawodów i śmignęli z rana, natomiast SANEPID od dechy do dechy na własnych nogach.

Po ok 20 min my jako zespół „pieszy” dotarliśmy do miejsca startu. Podpisanie oświadczenia i oczekiwanie na odprawę techniczną. Podczas tej odprawy organizatorzy przypomnieli ogólne zasady jakimi trzeba się kierować podczas zawodów, życzyli powodzenia i OGIEŃ… cała chmara ruszyła wprost na sąsiedni płot, na którym zostały karty startowe poszczególnych zespołów i w teren… chwila reflekcji:

- kuuuuurde! Lina!!!

- co ??!!

- u chłopaków przy rowerze

… i dopiero w teren.

Taktyka zakładała, że rowerowi cisną na najdalsze Wzgórze 502, bo tam drogi wspinaczkowe były najwyżej punktowane, a my na bliższą Łabajową i Łabajową Basztę. Dziaby i Boys’i pojechali więc na 502 gdzie jak się później okazało dzielnie łoili.

                                                                                 

 

A my na Łabajową z laczka.

 

 

Przewinęła się  na początku myśl, że jak zrobimy Łabajową to sobie skocznym na luziku na Mur Skwirczyńskiego… Nic bardziej mylnego, czas na wspinaniu umknął dosyć szybko i po 8 zrobionych drogach zaczęło nam się trochę spieszyć. I znowu zagwozdka, 8 dróg… Gdzie założeniem i celem SANEPIDU było zrobienie 10 dróg oraz nie zamykanie listy startowej zespołów MIX-owych. Z pomocą przyszła sędzina terenowa i wskazała nam dobry kierunek… Stumilowy Kras, a tam szybkie dwie drogi w 15 minut i dosłownie biegiem na metę. Niestety nie udało się dotrzeć na czas mimo, że chłopaki z The Naturat Boys „dali nam trochę helu” i było zdecydowanie lżej; 11 minut w plecy i punkty karne. Ale co tam punkty karne jak się później okazało dwa cele z dwóch założonych zostały osiągnięte.

Na mecie już reścik, gorący posiłek i zimne „witaminy” z sokiem imbirowym oraz zawsze głodny pies szukający znajomych. W międzyczasie konkurs Slackline, ale poza naszym zasięgiem, męska część podziwiała liderkę tego konkursu. 

 

No i przyszedł czas na wyniki. Najpierw wcześniej podziwiana niewiasta zgarnęła pulę za Slackline. Później ku zdziwieniu samego autora pomysłu, The Naturat Boys ogarniają 2-gie miejsce za nazwę zespołu. Natomiast wisienką na torcie okazało się 3-cie miejsce i pudło dla Piaskowych Dziab, w które do samego momentu wyczytania ciężko było uwierzyć Darkowi.

 

Na koniec jeszcze jedno piwko dla uczczenia sukcesów i powoli trzeba było się zbierać na zasłużony odpoczynek u „Małgosi”.

  

DZIEŃ 2

W niedzielę już mało pozostało z sobotniej pogody i plan niedzielnego wspinania szybko się oddalał wraz z Adamem, który postanowił wrócić do siebie. Deszcz, pochmura i nic nie zwiastowało żadnej poprawy… oprócz Pani Marysi, właścicielki naszego schroniska „Małgosia”, która mijając nas na papierosie rzuciła od niechcenia: zaraz się rozjaśni i będzie pogoda. „Optymistka” cisnęło się na usta samo. Kończąc wcześniej wspomnianego papieroska zauważyliśmy, że deszcz przestał siąpić. I ku naszej uciesze za 15 minut słońce zaczęło się przebijać przez warstwę chmur. Czyli bardzo szybkie przepakowanie i jazda na Wzgórze 502, skąd mini spacer i znaleźliśmy się pod Fialą.

Pod Fialą zapoznaliśmy się dosyć mocno z działalnością Pana którego różnie zwą, ale mi przypadł do gustu jeden pseudonim artystyczny jegomościa, a mianowicie „Rysiek gówniane serce”. Ten człowiek lubi uprzykrzać życie wspinaczom w niewyrafinowany sposób.  

Po rozłożeniu się pod Fiala i konsultacji naszym łupem padły dwie dosyć ładne V-tkowe drogi plus jedna z VI.1 wariantem. 

 

I oczywiście byłoby zbyt pięknie żeby również niedziela nam się udała i zupełnie niespodziewanie zostaliśmy potraktowani chłodnym i mokrym prysznicem z nieba. To był znak, czas wracać do siebie. I tak po dotarciu do „Małgosi” pakowanie i wyjazd. 

Podczas powrotu podjęliśmy wydawać by się mogło że banalną próbę zjedzenia ciepłego obiadu… O zgrozo: PRECZ Z KOMUN(I)Ą (w knajpach).

Od siebie dodam, że to był mój debiut w skałach, bardzo udany i każdemu takowego życzę. Dzięki.

Marcin K.